SN Klasyk: Marcialonga 2013

logo_marcialonga_01Ten bieg już od dawna był w planie, ale w drodze od pomysłu do realizacji pojawiały się dwa stałe problemy:
• Zapisy na Marcialongę zwykle bardzo szybko się kończą (w 2013 r. lista startowa zapełniła się, a właściwie dopełniła się w godzinę)
• O noclegu w dolinach Fiemme i Fassa na krócej niż 7 dni można pomarzyć (nie jest też tanio), więc podróż trzeba zorganizować samochodem, najlepiej namówić kilka osób itd.

W końcu, w 2012 r. klamka jednak zapadła, wyjazd na ponad tydzień do Włoch zaplanowano, nazwiska na liście startowej się pojawiły i Klasykowcy w grupie: Daniel, Piotr, Kamil stawili się pod koniec stycznia w słonecznej, ale wyjątkowo mroźnej Italii. Wyjątkowo, bo trasę Marcialongi już nie raz w ostatnich latach usypywano w całości ze sztucznego albo zmagazynowanego śniegu, a bieg odbywał się raczej w jesiennej aurze. Tym razem było na szczęście inaczej, na ilość białego puchu nie można było narzekać, a prognozy mówiły o temperaturach w okolicach -10 st. Celsjusza. Tyle rzeczywiście było, choć warto pamiętać, że trasa jest długa (70 km), przeciętny biegacz pokonuje ją w 4-5 godzin, a słońce roztapia lub lodzi niektóre odcinki. Dochodzą do tego jeszcze usypane z nawiezionego śniegu ścieżki przez kilka miasteczek – m.in. Moenę, Predazzo czy wreszcie finiszowe 2,5 km podbiegu w Cavalese. Tam zamiast ubitej trasy mamy raczej typową śnieżną kaszę.

Zawodnicy startują z Moeny z kilku sektorów od godz. 8.15 z odstępami 5-minutowymi, w dodatku poszczególne grupy wypuszczane są z boksów też nie na raz, więc start przebiega płynnie, korków znanych z Jizerskiej50 (gdzie start wygląda podobnie) nie ma. Nie ma też większego problemu z zaparkowaniem auta – ruch w okolicy trasy odbywa się w miarę płynnie.

Pierwsze 18,6 km trasy to w większości dość łagodny podbieg w kierunku Canazei, z krótkimi, dość stromymi wzniesieniami, na które niestety da się wjechać tylko „jodełką” (torów brak). Od Canazei do podnóża Cavalese podbiegi też są, ale krótkie – dominują zjazdy (raczej łagodne) i odcinki płaskie. Należy więc ćwiczyć bezkrok, wtedy jazda może być czystą przyjemnością (jeśli narty też „jadą”).
Po drodze do mety przebiega się m.in. przez stadion w Lago di Tessero – to tu w lutym rywalizować będą najlepsi biegacze w mistrzostwach świata. Mija się tez Predazzo (tu finiszują ci, którzy biegną na 45 km i ci, którzy nie zmieścili się w limicie czasowym), gdzie tłumy ludzi kibicują narciarzom. Tak jest też zresztą w kilku innych miasteczkach, tych większych i tych mniejszych. Punkty żywieniowe rozmieszczone są co 8-9 km, a na ostatnich 20 km już co około 5 km. Ciekawostką jest, że jeden z nich to namiot, w którym można się przy okazji ogrzać.

Odcinkiem, z którego słynie Marcialonga, jest podbieg do Cavalese. Przy jego początku serwismeni dosmarowują narty biegaczom – komu nie „trzyma”, ten będzie przeżywał męczarnie, bo podbieg jest długi (2,5 km) i stromy (różnica poziomów ok. 250 metrów). Na jego końcu czekają wiwatujące tłumy i upragniony napis FINISH. A później pasta party i długi dla nas powrót do apartamentu w San Candido.

Nasze wyniki:
1424. Daniel Kosiński 4:49.53,9
1949. Kamil Zatoński 5:09.26,5
2200. Piotr Zygadlewicz 5:18.45,4

Bieg wygrał ponownie Joergen Aukland, a do mety dotarło 5987 zawodników.
1. AUKLAND Jorgen, 1975, NOR-LOMMEDALEN 2:58.21,3
2. REZAC Stanislav, 1973, CZE-JABLONEC NAD NISOU 2:58.28,5
3. AUKLAND Anders, 1972, NOR-LOMMEDALEN 2:58.37,3
4. AHRLIN Jerry, 1978, SWE-VALADALEN 2:58.44,2
5. DAMMEN Kjetil Hagtvedt, 1983, NOR-OSLO 2:58.51,6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *