Smary flourowe nie są aż tak efektywne, kiedy jest bardzo zimno, a śnieg jest suchy, ale i tak to lepsze rozwiązanie niż zwykłe parafiny – przekonuje Endre Birkeland z Team SkiGo.
Czym smarować na jazdę, kiedy temperatura to dobre kilkanaście stopni poniżej zera, a wilgotność powietrza czyni śnieg niemal tak suchym, jak pieprz? Zdania są podzielone: niektórzy podpowiadają, że nakładanie specyfików z dużą zawartością fluoru (tzw. HF) to tylko strata pieniędzy, bo lepszy efekt dają te z niższej półki, także cenowej (HF są mniej więcej 3-krotnie droższe od hydrocarbonowych CH i dwukrotnie od niskofluorowych LF).
Endre Birkeland z Team SkiGo (SkiGo to szwedzki producent smarów, korzysta z nich m.in. Justyna Kowalczyk) przekonuje jednak, że co innego krótkie testy, a co innego bieg na dłuższym dystansie.
– Przebiegnij 5-10 km i ponów test, wtedy przekonasz się, że zwykła parafina jest znacznie gorszym rozwiązaniem niż ta typu HF – mówi Birkeland, cytowany przez norweski portal Langrenn.com.
Jego zdaniem warstwa fluoru zwiększy trwałość smaru, dzięki czemu ślizg będzie łapał mniej brudu, a woda będzie lepiej odprowadzana.
Berkeland dodaje jednak, że jeśli warunki są ekstremalne, tzn. temperatura jest poniżej -20 stopni, wtedy rzeczywiście lepiej sprawuje się syntetyczny proszek typu CH (produkuje go np. Toko).