
Przeczytajcie relację biegaczy z KrosSki Remsport z wyjazdu na Bieg Wazów.
Dla Szwedów Bieg Wazów to wydarzenie narodowe (prawidłowo powinno się mówić Bieg Wazy, ale my Polacy mamy tradycję mnogości w nazwach biegów stąd nasz Bieg Piastów, Bieg Gwarków, Bieg Lotników, pozostańmy więc zwyczajowo przy liczbie mnogiej). Inspiracją jego zawiązania była historia z początku XVIwieku, kiedy to w Szwecji w ramach Unii Kalmarskiej rządził król Danii Chrystian II, z czasem nazwany Tyranem, dążąc do podporządkowania Szwecji bogatszej i potężniejszej wówczas Danii.
W roku 1520 ów władca wyrżnął około stu przedstawicieli szwedzkiej szlachty (Rzeź Sztokholmska) a młody szlachcic Gustaw Waza, którego ojciec również wtedy zginął musiał uciekać ze stolicy. Dotarł on do Mory w prowincji Dalarna, gdzie starał się namówić miejscową ludność do buntu przeciwko królowi. Nie znalazł jednak zbyt wielu zwolenników, więc na nartach rozpoczął dalszą ucieczkę w kierunku Norwegii. Kiedy znajdował się w okolicach Sälen doścignęła go grupa narciarzy, przynosząc wiadomość, że mieszkańcy Mory zmienili zdanie i chcą powstania przeciwko królowi Chrystianowi II. Gustaw wrócił z nimi do Mory a miejscowi górnicy i chłopi od tej chwili dzielnie walczyli u boku swego przywódcy, powstanie zwyciężyło. Gustawa powołano na tron szwedzki jako Gustawa I Wazę, tym samym zapoczątkowano najpotężniejszą szwedzką dynastię Wazów, zerwano Unia Kalmarską a Szwecja ocaliła swoją niepodległość.
Dla uczczenia powrotu na nartach Gustawa Wazy z Sälen do Mory w czterechsetną rocznice tych historycznych wydarzeń, w roku 1922 zorganizowano bieg narciarski a z czasem nadano mu nazwę Vasaloppet. Zawsze w pierwszą niedzielę marca Mora i Sälen goszczą narciarzy z całego świata, którzy chcą stanąć w szranki, zmierzyć się z rywalami, zmierzyć się z ultramaratońskim dystansem, zmierzyć się z surową skandynawską pogodą, zmierzyć się z własnymi słabościami.
Narty to mój żywioł, ale narty zjazdowe. Biegówki pierwszy raz przypiąłem jakieś trzy lata temu. Rok temu pierwszy raz przebiegłem 50km na Biegu Piastów i wtedy wpadł mi do głowy szalony pomysł. Dlaczegóżby nie przebiec Biegu Wazów? Tego słynnego, najstarszego, najdłuższego, kultowego Vasaloppet? To wprawdzie 90km, ale spojrzałem na profil trasy i zawyrokowałem: łatwizna, jeden podbieg zaraz po starcie a potem to już cały czas z górki…bułka z masłem. Popcham na rolkach trochę przez lato („pchanie” slangowa nazwa bezkroku, ang. double poling, techniki narciarskiej polegającej na przemieszczaniu się na nartach z użyciem kijków jako wyłącznym środkiem napędowym, w biegu wykorzystuje głównie siłę ramion i mięśni brzucha), poszarpię trochę Ercolinę(trenażer narciarski-pionowy ergonometr) i spokojnie przepcham te 90 kilometrów, wprawdzie jeszcze nigdy w życiu nie przepchałem żadnego, pełnego biegu, ale dam radę, to prosty technicznie bieg…W jakim byłem błędzie pokaże czas.
Zaraziłem pomysłem kolegów z mojego klubu KrosSki Remsport. Na początku trochę oponowali, ale kupiłem ich argumentem, że na krajowym podwórku osiągnęli już praktycznie wszystko, bo i tytuł Mistrza Polski Amatorów zdobyty, podium Pucharu Polski Amatorów co roku czerwieni się od naszych kurtek. Czas sprawdzić się w świecie, czas stawić czoła biegaczom skandynawskim, tym którzy urodzili się i wychowali w kolebce światowego narciarstwa biegowego.
Przez lato i jesień trochę ćwiczyłem, na tyle na ile pozwalała praca. Bieganie po lesie, Ercolina, na nartorolki nie udało mi się niestety wybrać. Czekałem na zimę mając nadzieję na śnieg i dobre warunki w Lesie Kabackim. Niestety śnieg w Warszawie ostatni raz widziałem dwa lata temu.
Na początku stycznia 2020 w polskich górach spadł śnieg i rozpoczął się Puchar Polski Amatorów 2020, jedne z pierwszych zawodów Puchar Kościeliska. Decyzja „pcham” 10km, trasa płaska, dwuipółkilometrowa pętla, dwa albo trzy lekkie podbiegi pokonywane czterokrotnie. Kiedyś trzeba sprawdzić, czy dam radę. Radę dałem, ale już wiedziałem, że Biegu Wazów nie przepcham, to jeszcze nie mój poziom i grzecznie posmaruję narty smarem odbiciowym.
Szybkimi krokami zbliżał się termin wylotu na imprezę sezonu. Ekipa była mocna, sześcioosobowa. Wszyscy z jednego klubu, wszyscy koledzy z Krosna, zaprawiona w bojach na polskich, narciarskich trasach biegowych ekipa KrosSki Remsport. Obok mnie, Jacek Staroń najmocniejszy zawodnik wśród nas, wielokrotny Mistrz Polski Amatorów, zdobywca Pucharu Polski Amatorów w swojej kategorii wiekowej, Piotrek Zajdel, Bartek Górski, Boguś Niedziela. No i prezes naszego klubu…Witek Nowak. Kiedy miesiąc przed wylotem spytał czy może z nami polecieć, aby pomóc trochę, czekać na trasie z kijkami w razie nieszczęścia, nie byłem zachwycony…Domek zarezerwowany dla czterech osób, ośmioosobowy samochód wynajęty, ale będziemy mieli mnóstwo bagaży i z 15 par nart…będzie bardzo ciasno…I nagle olśnienie. Takiej osoby będziemy bardzo potrzebować, ktoś musi nas zawieźć na start, ktoś musi wrócić samochodem, ktoś musi przywieźć wycieńczonych po biegu na kwaterę, ktoś musi podać kurtkę, ktoś musi robić zdjęcia… Taka osoba jest nam niezbędna! Spadł nam Witek ze swoją propozycją z nieba. Mieszkanie jakoś się załatwi na miejscu, najwyżej Witek będzie spał na podłodze, na karimacie a w samochodzie najwyżej będzie się siedzieć na kolanach kolegi.

Drewniana chatka, kuchnia, salon, łazienka i trzy sypialnie na dole. Jedna sypialnia i łazienka na poddaszu. Szwedzka prostota, żeby nie powiedzieć surowość, ale takiego miejsca właśnie potrzebowaliśmy, wprawdzie właściciel zabrania smarowania nart w salonie, ale po negocjacjach ulega i wyznacza przedsionek, gdzie po rozłożeniu folii możemy rozstawić stanowiska i smarować nasz sprzęt.
Wstajemy około 10, wypoczęci i radośni. Szwecja wita nas piękną słoneczną pogodą i temperaturami na przyzwoitym minusie.
Plan na dzień, przedstawia się następująco: odbiór pakietów startowych, lekki rozruch na nartach, żeby przewietrzyć płuca, poczuć szwedzki śnieg a pod wieczór smarowanie nart do czekającej nas jutro sztafety.
Nie wspomniałem, że w ostatniej chwili zdecydowaliśmy się wziąć udział w Stafettvasan, czyli biegu sztafetowym po trasie Sälen-Mora (ta sama trasa po której za dwa dni odbędzie się Vasaloppet), podzielonej na pięć odcinków (24, 24, 14, 9 i 19 kilometrów). Uznaliśmy, że będzie to dobry rekonesans przed biegiem głównym i jak się okazało była to rewelacyjna decyzja.
Czwartek w biurze zawodów jest jeszcze spokojny, nie ma kolejek więc odbiór pakietów startowych poszedł bardzo sprawnie, trochę czasu spędziliśmy na zakupach w głównym namiocie imprezy, okolicznościowe koszulki, czapeczki, zaopatrzyliśmy się w ostatnie potrzebne do biegu rzeczy: rękawiczki, bidony, żele energetyczne, smary, podręczne urządzenia masujące do szybkiej odnowy biologicznej po biegu. Następnie znaleźliśmy parking w mieście przy trasie biegowej, zapięliśmy narty i trochę się poruszaliśmy, dotarliśmy do tabliczki na siódmym kilometrze przed metą. Śnieg twardy, zmrożony, ale bez lodu, tory przygotowane bardzo dobrze, spotykamy ciężarówki zwożące śnieg z gór w miejsca gdzie jest go najmniej.

Ruch na trasie niewielki, może kilkunasty takich jak my robiących rekonesans przed biegami głównymi. Zegarki pokazały 12 kilometrów zrobionych w rekreacyjnym tempie, z kilkoma jedynie przyśpieszeniami po trasie. Cel był jasny, nie zmęczyć się, nie zakwasić. Szybki obiad w namiocie organizatorów (nigdzie nie akceptowano gotówki, tylko płatności elektroniczne) i powrót do naszej chaty.

Rozpoczynamy smarowanie przed czekającą nas następnego dnia sztafetą. Pogoda nie sprawia kłopotu, jest piękne, bezchmurne niebo, temperatura 5 stopni poniżej zera. Tak samo ma być jutro, może lekko cieplej, ze smarowaniem nie mamy żadnych problemów. Sztafetę zacznie Jacek Staroń, najmocniejszy i najbardziej doświadczony z nas wszystkich. Będziemy potrzebować jego siły i sportowego obycia na początku biegu, ma za zadanie mocno zacząć i być w czubie. Jacek oczywiście pcha całe swoje 24 km z Sälen do Mängsbodarny, narty smaruje wysokofluorowymi proszkami. W Mängsbodarnie pałeczkę od Jacka przejmie Piotr Zajdel, Piotrek ma najtrudniejszy technicznie odcinek, smaruje narty smarem odbiciowym, ale dosyć oszczędnie. Przed nim również 24 kilometrów. W Evertsbergu pałeczkę przejmie Bartek Górski. Bartek niestety jest świeżo po chorobie i dostaje do pokonania odcinek niezbyt długi (14 km) i którego duża część biegnie z górki, Bartek decyduje się na pchanie całego swojego dystansu. W Oxbergu Bartka zmienia Bogusław Niedziela, Bogdan ma krótki (9 km), ale wymagający odcinek z kilkoma podbiegami, smaruje narty na odbicie i ma dobiec do Hökbergu, gdzie pałeczkę przejmę ja. Posmarowałem narty na jazdę jedynie, wysokofluorowa parafina, na to proszek i na koniec mydełko, wszystko na lekko ujemne temperatury. Te moje 19 kilometrów jest najprostszym odcinkiem, płasko, kilka niewielkich wzniesień i jakby cały czas lekko w dół, decyduję więc, że przepcham cały dystans.
Pozostaje do ogarnięcia logistyka jak najefektywniej dostać się na miejsce startu, na poszczególne zmiany, jak rozwiązać sprawę depozytów na punktach, jak wrócić na metę. Nie mamy doświadczenia, ale czytając przewodniki decydujemy bezbłędnie. W związku z tym, że do sztafety zapisaliśmy się w ostatniej chwili, nasz start ma nastąpić o 9 rano (wszystkie zapisane 2300 zespoły podzielono na dwie tury, pierwsza startuje o 7.00, druga o 9.00 rano). Jacek i Piotr wyjeżdżają z kwatery o 6.00, żeby złapać pierwsze autobusy odjeżdżające z Mory do Sälen (Jacek) i do Mängsbodarny (Piotrek), o 6.45 obydwaj siedzą w ciepłych autobusach i rozpoczynają jazdę w kierunku startu. Pozostała trójka spokojnie czeka w domu, aby o 9.00 wyruszyć do Oxbergu (połowa trasy), gdzie jest duży parking, ogrzewany namiot i skąd odjeżdżają autobusy na poszczególne punkty zmian. Witek prowadzi, my cieszymy oczy pięknym, szwedzkim krajobrazem. Śniegu wokoło za grosz, wśród lasów wije się jedynie biała nitka trasy narciarskiej. Jeszcze nie widać biegaczy, jeszcze jest za wcześnie, ale punkty zmian już przygotowane. Żadnych korków, ruch na drogach wręcz mały. Docieramy do Oxbergu na parking o 9.40. Jacek jeszcze biegnie, Piotrek czeka a Bartek powolutku szykuje się do wyjazdu na trzecią zmianę.
Wcześniej około 8 Jacek melduje z Sälen smsem „Narty położone w pierwszym rzędzie, jest kilku dobrze wyglądających ścigaczy, spokojnie czekam przy ognisku”, Piotr również jest na miejscu startu i czeka na swoją kolej. Trochę nas martwi kwestia ubrań i plecaków. Co zrobić z nimi na punktach 3, 4 i 5, bo depozyty są tylko na pierwszych dwóch? Zaciągamy języka i już wszystko jasne. Zawodnik kończący zmianę zabiera ze sobą rzeczy następnego. Jest na to czas i miejsce w strefie zmian. W pół do jedenastej odbieram telefon od Jacka, w jego głosie słychać wyraźną radość, „Dobiegłem, 1godz. 13 minut, fajnie mi się pchało. Twardo, szybko…tak jak lubię, byłem 51. uwzględniając wszystkich, również tych z 7 rano, w swojej grupie byłem jakiś 15. Jest dobrze…”
Powoli wsiadam do autobusu udającego się do Hökbergu a na parkingu w Oxbergu zostaje sam Witek i ma za zadanie czekać na pierwszych trzech zawodników (Jacek, Piotrek, Bartek) zgarnąć ich i pędzić na metę, żeby zdążyć na finisz. Boguś w Hökbergu wsiądzie w autobus i pojedzie bezpośrednio na metę do Mory.
Kiedy docieram na miejsce swojego startu jestem pod wrażeniem organizacji. Pomimo, że wszystko jest dla mnie pierwsze, bezbłędnie znajduję swój sektor zmian, gdzie na ekranie wyświetlają się numery sztafet, które za moment wbiegną na punkt zmian. Zawodnicy czekają przed wejściem, kiedy tylko wyświetli się numer sztafety, szybko wchodzi się do strefy, szybko ściąga się kurtki, pakuje do worków albo plecaczków, zapina narty, kije i wypatruje kolegi. Po zwyczajowym klepnięciu w plecy kończący bieg zabiera rzeczy kolegi i pakuje się do autobusu. Kiedy czekam na swoją zmianę cały czas biegną sztafety z 7 rano, cały czas wyświetlają numery trzycyfrowe, to sztafety, które ukończą rywalizację w czasie ok. 7-8 godzin Kiedy w moim sektorze pojawia się pierwszy numer z godz. 9 wiem, że czas startu powoli się zbliża i faktycznie nie mija 5 minut, kiedy stoję w stroju startowym z zapiętymi nartami i wypatruję kolegi. Wreszcie jest! Bogdan klepie mnie w plecy a ja zaczynam swoją rundę. Wiem, że jesteśmy w czubie, przede mną było może pięć numerów czterocyfrowych (startujących o 9) postanawiam więc nie oszczędzać się i biec na maksimum swoich możliwości, żeby nie zaprzepaścić wysiłku kolegów. Nie zważam, na to, że za dwa dni czeka mnie 90 kilometrów na biegu głównym, daję z siebie wszystko. Wyprzedzam sztafeta po sztafecie, kilometry uciekają. Zegarek pokazuje tempo w okolicach 3.15 min/km. Boże-pomyślałem przez chwilę-tak szybko nigdy w życiu nie biegłem, może za szybko? Wytrzymam do mety? Trasa jest rzeczywiście płaska, ale jest kilkanaście podbiegów, które w szybkim tempie udaje mi się również przepchać. Wyprzedzam głównie wolniejsze sztafety z rannego startu, ale udaje mi się również wyprzedzić dwie sztafety, które startowały razem z nami. Na dziesiątym kilometrze przed metą puszczam punkt odżywczy w Eldris, szkoda mi czasu na jedzenie i picie. Obliczam, że przybiegnę w trochę ponad godzinę więc glikogenu w mięśniach powinno wystarczyć, najwyżej jak będzie brakować uszczknę trochę z wątroby. Pcham jak szalony, czasami pomagam sobie jednokrokiem, wyprzedza mnie mocny zawodnik z naszej grupy startowej, ale w sumie i tak jestem jedno miejsce na plusie. Ostatni, wysoki mostek w Morze i już tylko prosta do mety. Walczę o każdą sekundę, zdaję sobie sprawę, że w takich biegach jedna sekunda to pięć miejsc różnicy w tabeli. Pomaga jeszcze doping kolegów, którzy w komplecie są już na mecie i głośno dopingują „Sławek, Sławek”. Przecinam metę, nie czuję zmęczenia, działa jeszcze adrenalina, buzują endorfiny. Planowałem przybiec w 1 godz. 20 minut udało mi się w 1godz. 4 minuty. Przed sztafetą widząc 2300 zgłoszonych zespołów chcieliśmy być w pierwszej pięćsetce, później, kiedy Jacek przybiegł na 51. miejscu gdzieś z tyłu głowy zaświtała myśl, że fajnie byłoby być w pierwszej trzysetce. Odbieram pięć medali dla całej sztafety, ktoś odpala internet i nagle okrzyk „Jezu, chłopaki jesteśmy na 85. miejscu!!!”
Radość miesza się z niedowierzaniem…A może jeszcze ktoś nas wyprzedzi? Nikt nas już nie wyprzedzi! Tutaj klasyfikacja jest według czasów brutto, wszyscy mają czasy od strzału startera do przecięcia mety! Nasz czas 5.04.18, szczęście nie ma granic. W radosnym nastroju jedziemy do naszej chaty, dzisiaj już nic nie robimy, żadnego smarowania, żadnych obowiązków. Odpoczywamy. Czuję zakwasy w mięśniach pleców, trzeba będzie jakoś szybko wypłukać ten kwas mlekowy z mięśni, przydadzą się napoje regeneracyjne i świeżo zakupione urządzenia do masażu…
Kiedy leżę w łóżku przez okno z bezchmurnego, szwedzkiego nieba uśmiecha się księżyc. On też nie może uwierzyć jak grupa chłopaków, z której większość za dwa dni w Bieg Wazów wystartuje z szóstego sektora zdołała przybiec w pierwszej setce Sztafety Wazów. Wystartowało prawie 2300 zespołów, do mety dobiegło prawie 1900 drużyn (część wycofała się po trasie, zbyt duży wysiłek, nietrafione smarowanie, połamane kijki), a my jesteśmy na 85. miejscu! Zespołowość, współpraca, podział zadań, odpowiedzialność przed kolegami, poświęcenie dla wspólnego celu wyzwoliły takie pokłady energii, że daliśmy radę… Zasypiam, plecy bolą coraz bardziej, ale nic to, wszyscy jesteśmy szczęśliwi i mocno podbudowani. Oby tak samo było w niedzielę…
cdn
Sławomir Cichoń, KrosSki Remsport
4 komentarz do “KrosSki Remsport na Vasaloppet 2020”