Polska mistrzyni olimpijska podzieliła się wrażeniami z obozu w Nowej Zelandii z korespondentem portalu skisport.ru.
– Skąd dowiedziałaś się o możliwościach, jakie narciarzom daje nowozelandzkie Snow Farm?
Justyna Kowalczyk: Dwa lata temu o tym miejscu opowiedział mi Inge Braaten (norweski trener, dziś komentator Eurosportu – red.), który wówczas pracował z reprezentacją Kanady. Później w Oslo rozmawiałam z reprezentantami Rosji. W końcu zdecydowaliśmy się pojechać do Nowej Zelandii.
– I jak pierwsze wrażenia?
– Tu jest przepięknie! Znakomite trasy, bardzo ładna pogoda.
– Jakie postawiłaś sobie cele treningowe, które chcesz zrealizować w Nowe Zelandii?
– Przede wszystkim interwały na nartach i treningi objętościowe, również na nartach.
– Gdzie w te wakacje trenowałaś?
– Rozpoczęłam od obozu w austriackim Ramsau, później byłam w Zakopanem, wreszcie – w estońskim Otepaeae.
– A skąd decyzja, żeby tu przylecieć? W końcu podróż jest długa, a różnica czasu znacząca.
– Chcemy spróbować czegoś nowego, z trenerem mamy nadzieję, że przyniesie to rezultaty. W Snow Farm spędzimy 25 dni.
– Gdzie wybierasz po obozie w Nowej Zelandii?
– Lecimy do Hiszpanii, w góry Sierra Nevada.
– Mam szczegółowe pytanie. Czy robisz imitacje „skaczące”, czy „kroczące”?
– Przede wszystkim „kroczące”, rzadko „skaczące”.
– Czy w Nowej Zelandii weźmiesz udział w jakichś zawodach?
– Nie mogę się już doczekać zawodów. To dla mnie najlepszy trening. Wezmę udział w Igrzyskach Nowej Zelandii, w trzech wyścigach (pisaliśmy o tym kilka dni temu – czytaj więcej >>), a potem w maratonie. Mam też nadzieję wystąpić w zimowym triathlonie.
Źródło: www.skisport.ru