Nieco ponad 12 godzin zajęło Halinie Olejniczak z Kościeliska pokonanie trasy legendarnego Biegu Wazów. Przeczytajcie część pierwszą wciągającej relacji!
Technik zamiast mistrza
Narty uwielbiałam od dzieciństwa,odkąd pamiętam, to widzę się na nich. Ojciec zrobił nam je własnoręcznie z desek. Ja miałam różowe i z takim zapałem jeździłam, że niemal je zdarłam. Żeby mieć nowe, zapisałam się do klubu SNPTT i z zapałem trenowałam, bo marzyłam o wyjazdach na obozy, startach w zawodach… Nie za bardzo mi się to udało, ale to już inny temat. Kiedy nie udało się zakwalifikować do Mistrzostw Polski, zrezygnowałam z klubu i wyjechałam do Krakowa do średniej szkoły (Technikum Melioracji Wodnych), a potem do pracy w Piotrkowie Trybunalskim i narty na parę lat poszły w zapomnienie – wspomina p. Halina.
Minus 40
Kiedy skończyłam 40 lat (wychowywałam czwórkę dzieci i prowadziłam pensjonat) z potrzeby zrzucenia kilogramów powróciłam do uprawiania sportu .Początkowo były to regularne długie marsze, potem wycieczki górskie – przeszłam całe Tatry po kilka razy, a zimą zakładałam narty biegowe. Zaadoptowałam psa husky, aby mieć pretekst i motywację do wychodzenia z domu. Udało mi się zrzucić prawie 40 kg i chociaż nadal byłam puszysta, czułam że mam doskonałą kondycję i postanowiłam ją wykorzystać. Początkowo brałam udział w lokalnych zawodach, a w 2004 roku pojechałam do Jakuszyc na Bieg Piastów. Start na dystansie 50 km był wtedy dla mnie ogromnym wyzwaniem – biegłam około 4 godzin i wtedy poczułam, że długie dystanse to moja bajka. Od tej pory jestem tam co roku – Jakuszyce to magiczne miejsce, a Julian Gozdowski to mój niedościgniony wzór.
Od pomysłu do realizacji
O Biegu Wazów dawno myślałam, ale – po pierwsze – jest rozgrywany w tym samym czasie co Bieg Piastów, a po drugie wyjazd do Szwecji to dłuższa wyprawa. I tak odkładałam to z roku na rok .
Ostatnie cztery lata bardzo zaangażowałam się w prace społeczne na rzecz swojej miejscowości (jestem inicjatorem i współtwórcą tras biegowych w Kościelisku, pomysłodawcą Pucharu Kościeliska, Narciarskiego Walentynkowego Biegu Parami, Mistrzostw Polski w Biathlonowym Nordic Walking), a to spowodowało że mniej trenowałam. Za tym poszedł spadek kondycji, parę kilo więcej i świadomość, że 90 km nie jest w moim zasięgu. Ale marzenia o Biegu Wazów zostały i planowałam, że na 60 urodziny (za dwa lata) zrobię sobie prezent, a do tej pory porządnie się przygotuję. Pomysł wyjazdu zrodził się spontanicznie, Basia Prymakowska mnie do tego zmobilizowała. Plan był taki, żeby stanąć na starcie, zrobić sobie fotkę z numerem startowym, poczuć magię bycia wśród tysięcy biegaczy i spróbować dotrzeć jak najdalej. Byłam pewna, że z którejś bramki mnie zdejmą, a wtedy na mecie będę kibicować innym, bo bardzo lubię odczytywać z twarzy emocje ludzi docierających do celu. I taki scenariusz też by mnie satysfakcjonował.
Długa droga do 90 km
Nie byłam w ogóle przygotowana do takiego dystansu. W tym sezonie miałam bardzo mało startów, a jeśli już, to maksymalnie na 5km. Wyjazd do Szwecji potraktowałam bardziej turystycznie i jako przetarcie szlaków. Podróż do Szwecji trwała niemal dwie doby. Najpierw do Pragi, potem autobusem z grupą Czechów do Rostocku w Niemczech, potem promem do Szwecji i znowu autobusem do miasta Mulung (w pół drogi z Saelen do Mory). Mieszkaliśmy w domkach kempingowych.Przywitał nas siarczysty mróz, hałdy śniegu, a ponieważ łazienkę miałyśmy na zewnątrz, to żartowałyśmy, że mamy swój obóz K2. W piątek pojechaliśmy do Saelen po pakiety startowe i na trening. Ogromne pole startowe jeszcze prawie puste zrobiło na mnie pozytywne wrażenie, trochę mi przypominało polanę w Jakuszycach (ten dawny start). Zawsze mnie męczy bariera językowa, ale jakoś się dogadałam – ludzie byli bardzo przyjaźni.Doszłam do trzeciego kilometra, trasa mi się spodobała i jakoś nie próbowałam myśleć, jak to będzie w niedzielę .
W sobotę zrobiłam sobie wycieczkę na nartach po okolicy Mulung – 20 km i resztę zajął pełny relaks. Przez okno widzieliśmy, jak przed każdym domkiem Czesi smarują narty. Godzina jedna, druga, trzecia, a oni ciągle smarują… Zaczęłam trochę się stresować, że ja nic nie robię, ale szybko wyrzuciłam te myśli i nawet zaczęłam z nimi żartować, że spalą narty, za szybko pojadą itp. Potem zrobiliśmy sesję zdjęciową i było bardzo wesoło. Ja miałam narty z foką, mąż posmarował mi je przed wyjazdem i postanowiłam nic nie kombinować. Jak się okazało narty jechały mi świetnie do samego końca – ostatnie kilometry najlepiej .
W dniu zawodów wstaliśmy o 3 rano O czwartej był wyjazd i trzeba się było dobrze spakować, bo już prosto z mety jechaliśmy do Polski.
Ciąg dalszy nastąpi!
2 komentarz do “Jak przebiec 90 km na Biegu Wazów [RELACJA HALINY OLEJNICZAK, część 1/2]”