Heidi Weng już doszła do siebie po niecodziennym występie w zawodach w Ruka.
Norweżka po trzeciej z czterech 2,5-kilometrowych pętli zebrała się do ostrego… finiszu.
Trzy inne biegaczki, z którym tworzyła grupę, pobiegły prawidłowo – na tranzycie na trzecie koło – a Weng wpadła na metę i zabierała się nawet za odpinanie nart, kiedy spostrzegła, że coś jest nie tak. Jej mina mówiła wszystko.
Norweżka w końcu się jednak zebrała i pobiegła za rywalkami. Zajęła 9. miejsce.
Po biegu pocieszały ją koleżanki z kadry i Szwedki, a już po paru godzinach sama Weng wyszła do dziennikarzy i z uśmiechem, ale i zażenowaniem mówiła o całej sytuacji.
-No cóż, zdarza mi się być idiotką – przyznała z rozbrajającą szczerością, a ci, którzy ją znają, nie są ponoć specjalnie zdziwieniu, bo Weng uchodzi za dość „roztrzepaną” – Nie wiem, co mi się jeszcze może przytrafić. Może zacznę biec pod prąd? – dodała Weng.
Norweżka początkowo nie widniała na liście wyników, ale później na nią wróciła, mimo że nie zaliczyła jednego z punktów pomiaru czasu.
Co w takich wypadkach mówi regulamin FIS?
„Jeśli zawodnik pobiegnie niewłaściwym odcinkiem lub opuści oznaczoną trasę, powinien wrócić w to miejsce, gdzie popełnił błąd (Weng tego nie uczyniła – red.). (…) Zawodnik (…) musi przebiec wszystkie punkty kontrolne”
W tym wypadku powinna nastąpić dyskwalifikacja, ale dodatkowy punkt regulaminu mówi o tym, że jeśli dochodzi do naruszenia przepisów, sędziowie muszą się spotkać i zdecydować o sankcjach, biorąc pod uwagę m.in. „szczególne okoliczności, to, czy zawodnik skorzystał na naruszeniu przepisów oraz czy przeszkodził innym biegaczom”.
W tym przypadku żadna z tych przesłanek nie została najwyraźniej uznana za powód do dyskwalifikacji i Weng mogła ukończyć bieg.
Kamil Zatoński