Zwyciężyć na mistrzostwach świata, to jak otworzyć drzwi kopniakiem i pokazać światu, że Rosjanie mogą wszystko – tak swój triumf w skiathlonie skomentował Siergiej Ustiugow.
Rosjanin był niepocieszony po srebrnym medalu w sprincie – złoto stracił na finiszowych metrach na rzecz Włocha Federico Pellegrino. Analogia do rozdrażnionego niedźwiedzia nasuwała się samą, zresztą Ustiugow nie ukrywał, po co przyjechał do Finlandii, a przebieg skiathlony tylko utwierdził obserwatorów, że 24-latek nie zamierza się chować za rywalami i będzie nadawał ton wyścigowi.
Do zmiany nart po 15 km grupka prowadząca liczyła grubo ponad 20 nazwisk, ale kiedy zawodnicy wbiegli na pętlę łyżwową, Ustiugow pospołu z Martinem Johnsrudem Sundbym przypuścili atak, który okazał się zaskakująco skuteczny. Próbowali ich gonić trzej Norwegowie (Rothe, Krogh, Toenseth) i Kanadyjczyk Harvey, próbowali Fin Heikkinen, Rosjanin Larkow i Szwed Hellner, ale na nic się to zdało, a przewaga prowadzącego duetu na okrażenie przed metą wzrosła do 35 sekund. Wtedy wiadomo było, że bój o złoto stoczą Norweg z Rosjaninem. Ten pierwszy dwa razy przypuścił atak, ale za pierwszym razem szybko skontrował go Ustiugow, a za drugim Sundby pechowo upadł i złamał kij. Rosjanin popędził do przodu i niezagrożony minął linię mety. Drugi był oczywiście Sundby, trzeci – Finn Haagen Krogh, który – co ciekawe – gorąco gratulował medalu… Rosjaninowi. Nie jest tajemnicą, że Krogh nie pała sympatią do Sundby’ego, który przed mistrzostwami wskazywał raczej na Niklasa Dyrhauga, który jego zdaniem powinien był biec skiathlon.
Jedyny Polak w biegu – Jan Antolec – dość szybko odpadł od czołówki i bronił się – na szczęście skutecznie – przed zdublowaniem. Zajął 51 miejsce ze stratą ośmiu minut do zwycięzcy.
Kamil Zatoński