Ooops, I did it again – mógłby pod nosem zanucić piosenkę Britney Spears szef norweskich serwismenów.
Na Knuta Nystada gromy spadły przed rokiem, kiedy on i jego współpracownicy ze sztabu serwisowego norweskiej kadry nie umieli znaleźć sposobu na soczyński mikroklimat. Dało się to we znaki zwłaszcza w biegu męskim na 15 km i sztafetach, w których Wikingowie nie zdobyli ani jednego krążka, a co więcej – w biegach rozstawnych triumfowali Szwedzi.
We wtorek historia się powtórzyła. W trakcie biegu na 10 km techniką dowolną zaczął padać śnieg, który miał wpływ na przebieg i wyniki rywalizacji. Startujące z dalekimi numerami startowymi Norweżki poniosły porażkę na całej linii. Therese Johaug stwierdziła, że biegło jej się jak… po kleju.
– Kiedy na sztuczny śnieg spadnie miękki śnieg, robi się z tego klej, a narty nie jadą – dodała Johaug.
Norweskie media podniosły larum, bo kraj, który przeznacza miliony koron na przygotowanie sprzętu i jest przecież ojczyzną takich marek, jak Swix, znów spotyka taki zawód na najważniejszej imprezie.
Co więcej – już kilka tygodni przed rozpoczęciem imprezy tir serwisowy Norwegów przyjechał do Falun, a serwismeni testowali różne rozwiązania. W ostatnich dniach FIS oficjalnie upomniał członków ekipy norweskiej, by poruszali się po trasach tylko w wyznaczonych godzinach.
Skończyło się m.in. najgorszym występem Marit Bjoergen od sześciu lat i obawami, co będzie w biegach sztafetowych.
Knut Nystad bronił się, że jego ludzie mieli wszystkie potrzebne dane, a Age Skinstad, dyrektor sportowy norweskiej federacji narciarskiej bezradnie rozkładał ręce przed rodzimymi dziennikarzami i jedyne wytłumaczenie widział w serii błędów.
Szef szwedzkich serwismenów uchylił trochę rąbka tajemnicy i powiedział, że niemal do ostatniej chwili czekano z wyborem nart, na których pobiegną zawodniczki. Ponadto w sztabie jest meteorolog, który przygotowuje ponoć niezawodne prognozy pogody.
Kamil Zatoński