Nordenskiöldsloppet: 220 km narciarskiej podróży Piotra Dopierały

Fot: Nordenskioldsloppet

Piotr Dopierała w czasie 20 godzin i 37 minut ukończył
Nordenskiöldsloppet, najdłuższy bieg narciarski na świecie. „Czasem dalej w to nie wierzę” – mówi w rozmowie z portalem biegowki24.pl.

Biegowki24.pl: Jak określiłbyś doświadczenie, którym był tak długi bieg?

Nigdy wcześniej nie pokonałem na nartach takiego dystansu, maksymalnie było to około 90 km i w momencie zapisywania się na bieg miałem poważne obawy, czy w ogóle go ukończę. Wraz ze zbliżaniem się terminu zawodów, odwrotnie niż to zwykle bywa, byłem bardzie spokojny.

Po biegu wiem, że zrobiłem coś, co jeszcze niedawno wydawało się dla mnie nierealne. I teraz czasem dalej w to nie wierzę.

Ten bieg to nie tylko sam start, kilka godzin na trasie, meta i do domu. Do niego trzeba podejść indywidualnie, z głową. I nawet kiedy do mety zostaje 50 km, czyli ¾ trasy już ma się za sobą, to wciąż nie można być pewny, że się go ukończy.

Ten bieg to także doznania w postaci dzikiej szwedzkiej przyrody, gór i ogromnych przestrzeni, jakie mija się po drodze. To w moim przypadku także silny wiatr, burze śnieżne i oślepiające słońce.

Petter Eliassen po wbiegnięciu na metę pomyślał „nigdy więcej’, ale dzień po już miał ochotę na start w przyszłym roku. Jak było z Tobą „dzień po”?

U mnie było podobnie, z tą różnicą że Petter Eliassen nie ma pewnie dylematów, czy ukończy zawody, tylko w jakim czasie i jak bardzo się przy tym zmęczy. Ja takie myśli miałem już w trakcie, a jak wbiegłem na metę, to udzieliły mi się takie emocje, że mogłem polecieć w drugą stronę. Natomiast może nie na drugi dzień, gdyż wszystko jeszcze boli, ale następnego dnia to już zastanawiałem się, co by tu zrobić szalonego.

Czytaj także: Kolejny Polak ukończył najdłuższy bieg narciarski na świecie

Przez połowę dystansu wiał wiatr z przodu, na końcówce trasa była w dość kiepskim stanie. Jak to wyglądało z Twojej perspektywy?

Dokładnie. Pierwsze 100 km to mocny wiatr w twarz, a w trakcie pokonywania trasy po jeziorach, to była raczej walka z żywiołem niż z czasem. Trasy były przez to zawiane śniegiem, a w niektórych miejscach bardziej przydałyby się raczej rakiety śnieżne niż narty. Po drodze wystąpiły także burze śnieżne, które dodatkowo utrudniały bieg, ale przynajmniej wszyscy mieli takie same warunki. Co do samej jakości trasy, to rzeczywiście było słabo. W torach przebiegłem ok. 80-100 km, bo ich po prostu nie było lub się nie opłacało. A śniegu faktycznie mało. Jak przyjechałem tydzień wcześniej, to było może 80 cm, ale ocieplenie przez tydzień sprawiło, że śnieg znikał w oczach. Dodatkowo było dużo przetarć, kamieni oraz miejscami miałem wrażenie, że ratrak przejechał po krzakach, gdzie wystawały gałęzie. Dzień przed startem organizatorzy także zmienili trasę, gdyż końcowy fragment przed nawrotką miał przebiegać przez jezioro, ale kilka dni słońca sprawiło że jezioro podeszło wodą i aby zawody odbyły się jak zakładano pierwotnie na 220 km, zostały dołożone fragment w połowie i przy końcu trasy.

Międzyczasy wskazują, że biegłeś równym tempem – 10-12 km/h, czasem prędkość spadała jednak do 7 km. Wynikało to z jakichś przystanków, czy raczej starałeś się biec równym tempem? Jaki miałeś pomysł na ten bieg?

Na stracie ustawiłem się na samym końcu i starałem się nie forsować tempa. Jak czułem, że za mocno przycisnąłem i jak kogoś doganiałem, to podczepiałem się do niego i starałem się uspokoić tempo. Zaplanowałem, że dobrze było by zrobić całość w 24 godziny, ale już na początku realnym było tempo ok. 10km/h, więc co 10 km kontrolowałem, jak mi idzie. Po nawrotce było z wiatrem i wyszło trochę szybciej. A to że tempo spadło czasem do 7 km/h wynika pewnie z tego, że niekiedy punkty pomiaru były przed, a niektóre za bufetami. Więc czas liczony był wraz np. z dwoma postojami w bufecie.

Jak wyglądały Twoje przygotowania?

To najtrudniejszy temat. Zawsze tak mam, że nieważne ile bym się przygotowywał, to i tak przed startem będzie mi się wydawało, że za mało. I tak samo jest w tym przypadku. Od momentu zapisania się na bieg (sierpień 2018) miałem poczucie, że mam dużo czasu. I tak minęło parę miesięcy. Oglądając profil trasy, gdzie różnica wzniesień to aż +1850 m, to wiedziałem że będzie dużo pchania i na ten element najwięcej poświęciłem czasu. Moja forma bazuje przede wszystkim na treningu wytrzymałościowym i startach na zawodach, gdzie czas liczony jest raczej w godzinach niż sekundach. Startuję w rajdach przygodowych czy maratonach na orientację, gdzie często limity sięgają 24 czy niekiedy nawet 72 godziny.

Co, mądrzejszy o doświadczenie, zmieniłbyś, gdybyś miał wystartować za rok?  Pytam zarówno o przygotowania, jak i sam bieg.

Jeśli chodzi o przygotowania, to przede wszystkim więcej treningów na nartach lub nartorolkach, aby móc już nie tylko ukończyć, ale poprawić czas lub miejsce. Reszta przygotowań była w porządku i nic specjalnego bym nie zmieniał. Wyjazd na tydzień przed i lekkie treningi na miejscu były strzałem w dziesiątkę. Ze smarowaniem nart także trafiłem idealnie, choć musiałem trzy razy na trasie dosmarowywać, co wynikało raczej z pokonanego dystansu. Tak samo dobór ciuchów w jakich biegłem – był idealny. Może zabrałbym troszkę mniej jedzenia, aby tyle nie wozić ze sobą. Taktyki biegu raczej bym nie zmieniał, jedynie starałbym się pobiec szybciej, co mam nadzieję umożliwiłby mi wcześniejsze przygotowania. Udowodniłem już sobie, że jestem w stanie pokonać ten dystans, więc w przyszły roku walczyłbym z czasem

Jak odżywiałeś się na trasie?

Przed startem założyłem sobie, że niezależnie od czasu, czy miejsca zawsze będę korzystał z 19 bufetów na trasie. I tak też zrobiłem, świadomie dużo piłem i jadłem, czasami nawet za dużo. Czas spędzony na bufetach przełożył się oczywiście na czas spędzony na trasie, ale moim celem było ukończenie. Zabrałem ze sobą bukłak z około 0,5 l napoju izotonicznego, ale niewiele z niego korzystałem. Miałe także kilka żeli energetycznych oraz magnez, które użyłem podczas zawodów. Na bufetach to właściwie wszystko wpadało do żołądka: red bull, izotonik, zupa jagodowa, kanapki z serem, batony, banany, pomarańcze, ogórki.

Biegłeś w grupie, sam?

Od początku starałem się biec z kimś, w mniejszej lub większej grupie. Choć zdarzyło mi się też biec samemu, ale wówczas zauważyłem, że troszkę za bardzo podkręcam tempo. Jakoś tak mam, że jak jestem z przodu i widzę kogoś przed sobą, to włącza mi się tryb gonitwy. Przed zmrokiem starałem się nawiązać kontakt z osobami z podobnym tempem, aby nie zostać gdzieś w dziczy sam bez motywacji. Końcówkę około 35 km przebiegłem wspólnie z Czechem, którego jak zmieniłem na prowadzeniu na 210 km, to nie wytrzymał mojego tempa i już leciałem do mety sam, niesiony tabliczkami odmierzającymi co 1 km.

Rozmawiał: Kamil Zatoński

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *