Nad sobotnim biegiem łączonym w Pjongczang warto zatrzymać się na dłużej, bo dla miłośników dyscypliny taka historia może być pouczająca.
Karambol po kilkudziesięciu metrach od startu, złamany kijek i strata do czołówki sięgająca nawet 30 sekund.
Wielki hart ducha, który zaowocował włączeniem się do walki o medale, a wreszcie znakomity atak na kilka kilometrów przed metą i wypracowanie sobie takiej przewagi, której nikt już nie był w stanie odrobić.
Gdyby igrzyska były w Stanach Zjednoczonych, a zwycięzcą został Amerykanin, taki scenariusz byłby doskonały na hollywodzki film o tym, że nie należy się poddawać i trzeba walczyć do końca.
Simen Hegstad Krueger jest tylko i aż Norwegiem, a jego wyczyn koneserzy biegów będą pewnie wspominać tak, jak np. znakomity bieg Fina Iivo Niskanena na 15 km w Lahti czy bieg po złoto Szweda Johanna Olssona na 50 km w Val di Fiemme.
Krueger, rocznik 1993, dla wielu postronnych obserwatorów może być postacią anonimową, ale listę sukcesów ma już całkiem pokaźną. W Libercu w Mistrzostwach Świata Juniorów w 2013 r. zajął dwa razy czwarte miejsce (w biegu na 10 km łyżwą i biegu łączonym), ma też dwa medale mistrzostw świata młodzieżowców (z 2015 r. srebro i złoto z Rasnova na 5 km – oczywiście łyżwą). W grudniu ubiegłego roku wygrał zawody Pucharu Świata w Toblach (15 km F), a rok wcześniej w tej samej południowotyrolskiej miejscowości pierwszy raz stanął na pucharowym podium, zajmując trzeci stopień (10 km F).
Skiathlon – kto wie, czy nie ostatni w historii igrzysk? – rządzi się oczywiście swoimi prawami i historia taka, jak z upadkiem, pogonią i ucieczką Kruegera jak najbardziej ma się prawo zdarzyć (tempo biegu na części klasycznej podkręcał Niskanen, później wyraźnie jednak siadło i do czołówki doskoczył także m.in. Rosjanin Spicow, który na początku wpadł na Kruegera), ale nie przypominam sobie biegu, w którym sytuacja aż tak widowiskowo zmieniła się o 180 stopni. Kiedy nie raz upadała Justyna Kowalczyk, to bodaj nigdy nie udało jej się na końcu zwyciężyć. Na 5 km przed metą Norwego pognał jednak na podbiegu co sił (a przecież niemało stracił ich, goniąc czołówkę), a jego koledzy z drużyny jakoś nie kwapili się, by go gonić. Teraz mówią co prawda o drużynowej taktyce, ale kogoś takiego, jak Martin Johnsrud Sundby trudno podejrzewać o dobrowolne zrzekanie się miejsca na najwyższym stopniu podium. Albo więc nie wierzyli, że atak się powiedzie, albo po prostu zabrakło im sił, by przyspieszyć w tym akurat momencie.
– To niesamowite uczucie. Dzień zaczął się najgorzej jak mógł, kiedy upadłem i złamałem kijek. Byłem na szarym końcu i musiałem rozpocząć bieg na nowo i skupić się na pogoni za czołówką. Kiedy to się udało, mówiłem sobie „OK, pierwsze, drugie, trzecie okrążenie i spróbuj ataku na ostatnim”. Wiedziałem, że moją szansę jest to, by przypuścić go jak najwcześniej, by zaskoczyć grupę. Tak było w biegu kobiet. Nie mogłem uwierzyć, kiedy odwróciłem się i nie zobaczyłem za sobą nikogo – mówił ucieszony Krueger na mecie. Powody do zadowolenia dał swoim sponsorom – od lat nikt nie wygrał olimpijskiego złota w biegach na nartach marki Atomic (przez pewien czas wydawało się nawet, że zniknie ona z tras, zdominowana przez Salomona, a także Fischera), a nigdy nie zdarzyło się, by złoto zdobył ktoś, kto miał w rękach kije marki Leki.
O występie „naszego” Dominika Burego nie da się powiedzieć nic dobrego. Zajął 52. miejsce, tracąc 7 minut do zwycięzcy. Wystarczyło do tego, by nie zostać zdublowanym.
WYNIKI
1. KRUEGER Simen Hegstad 1993 NOR 1:16:20.0
2. SUNDBY Martin Johnsrud 1984 NOR +8.0
3. HOLUND Hans Christer 1989 NOR +9.9
4. SPITSOV Denis 1996 RUS +12.7
5. MANIFICAT Maurice 1986 FRA +14.2
…
52. BURY Dominik 1996 +7:00,3
Kamil Zatoński