Kraksy, wywrotki, złamane kije, narty, a nawet pęknięte buty – tak wyglądały wtorkowe sprinty na igrzyskach. Ścigali się reprezentanci kilkunastu państw, a na końcu wygrali i tak Norwegowie.
Zaczęło się już w kwalifikacjach, niestety – upadki zaliczyli Sylwia Jaśkowiec i Maciej Staręga, dwie nasze nadzieje nie tylko na awans do ćwierćfinału. Oboje tłumaczyli się brakiem koncentracji na zjeździe, gdzie o potknięcie nie było trudno, bo po odwilży trasa była daleka od doskonałości. Fatalne przygotowanie trasy zemściło się zresztą później na samych gospodarzach, których reprezentanci – a każdego stać było na awans do finału i walkę o medale – zostali ostatecznie z niczym. Jaśkowiec została też bez… butów, bo pękł jej wykonany z karbonu but Salomona.
Kwalifikacje wśród mężczyzn wygrali Norwegowie Ola Vigen Hattestad i Maiken Caspersen Falla. Jak się później okazało, to oni wywalczyli złote medale, także dlatego, że zwykle nadawali ton biegom, w których brali udział – często prowadzili, co ograniczało ryzyko kolizji z rywalami.
Najbardziej brzemienna w skutkach była kolizja Nikity Kriukowa, absolutnie najbardziej utytułowanego sprintera ostatnich lat (indywidualne złota na igrzyskach w Vancouver i MŚ w Val di Fiemme, złoto w sprincie drużynowym w Val di Fiemme), który biegnąc na trzeciej pozycji na ostatnim wirażu zaczepił o nartę reprezentacyjnego kolegi – Antona Gafarowa. Występ Kriukowa zakończył się na ćwierćfinale, z czego Rosjanin nie był oczywiście zadowolony, ale też nie miał pretensji do kolegi – winę wziął na siebie.
Sam Gafarow odpadł w półfinale po tym, jak na łuku tak nieszczęśliwie upadł, że nie tylko się potłukł, ale i złamał kij i… nartę. Żeby zostać sklasyfikowanym Gafarow biegł później do mety, ostatnie 300-metrów już na zmienionej narcie.
W ćwierćfinale aż dwukrotnie wywrócił się Dario Cologna (i to bez niczyjego udziału), a w półfinale na ostatniej prostej jak długa w śnieg runęła Marit Bjoergen, która nawet bez tego i tak raczej nie awansowałaby do ostatecznej rozgrywki. W tej Falla dość pewnie poradziła sobie z rywalkami. Drugie miejsce po pasjonującym finiszu zajęła inna Norweżka – Ingvild Flugstad Oestber, a trzecia była Słowenka Vesna Fabjan.
Najbardziej szalony był przebieg męskiego finału. Najpierw już na pierwszym podbiegu Szwed Emil Joensson, który pewnie przebrnął wcześniejsze rundy, został nieco z tyłu, bo – jak tłumaczył – poczuł silny ból w plecach (z podobnymi dolegliwościami zmagał się od początku sezonu). Później na najbardziej niebezpiecznym zakręcie najpierw na bandzie wylądował Norweg Anders Gloeersen, chwilę później przewrócił się Szwed Marcus Hellner, a na niego najechał Rosjanin Siergiej Ustiugow. Ten ostatni pozbierał się najszybciej, ale już po sekundzie młody biegacz wiedział, że o medalu może zapomnieć – wstając złamał bowiem kijek. Ostatecznie brąz zgarnął… Joensson, który na mecie padł z wyczerpania i później długo dochodził do siebie.
Walka o złoto rozegrała się między Szwedem Teodorem Pettersonem i Hattestadem, ale ten pierwszy na ostatnim zjeździe przed metą stracił na chwilę równowagę i nie był już w stanie nawiązać walki z Norwegiem. Dla Hattestada to czwarty złoty medal w kolekcji – po indywidualnym złocie na MŚ w Libercu w 2009 r. oraz medalach w sprincie drużynowym w Libercu i 2 lata później w Oslo. W Vancouver Hattestad był czwarty.
Na mecie Norweg przyznał, że współczuje rywalom, dla których „dzień zakończył się na zakręcie”, ale – jak podkreślił – organizatorzy zgarnęli stamtąd nadmiar śniegu i – koniec końców – „to są sprinty”.
Dyrektor komisji ds. biegów narciarskich – Francuz Pierre Mignerey – dodał, że „to część tej gry, by być szybkim na zjazdach, nawet tych trudnych, z zakrętami”. Dodał jednak, że to, co się wydarzyło we wtorek, to „było zbyt wiele”
– Joensson niemal oddał się po pierwszym podbiegu, a na końcu zdobył medal. Ze sportowego punktu widzenia nie jest to to, o co nam chodzi – powiedział Mignerey.
WYNIKI