Radość w Stanach Zjednoczonych, szok w Norwegii. Reprezentantki i reprezentanci tego drugiego kraju bez medalu w sprincie drużynowym.
Najpierw o zwycięzcach.
Wśród mężczyzn finał rozegrał się według scenariusza napisanego przez mistrza świata sprzed kilku dni – Rosjanina Nikitę Kriukowa. Na ostatnim podbiegu znów był trzeci, za Kazachem Aleksiejem Połtoraninem i Szwedem Emilem Joenssonem, ale na finiszowej prostej „Nikintos”, jak nazywają go rodacy nie dał szans rywalom i pewnie wygrał. Drugi był Szwed, trzeci Kazach, a czwarty – obrońcy tytułu Kanadyjczycy.
Wśród pań kluczowe dla przebiegu rywalizacji były dwa momenty: na piątej zmianie upadła Norweżka Oestberg i stratę do prowadzącej trójki miała już nie do odrobienia, a Amerykanka Jessica Diggins złamała kijek, co tylko dodało jej motywacji do pokonania podbiegu w takim tempie, że rywalki nie mogły go dotrzymać. Jej rodaczka Kikkan Randall tylko dopełniła dzieła i pierwszy w historii narciarstwa klasycznego drużynowy złoty medal dla USA stał się faktem.
Drugie na mecie były Szwedki, trzecie Finki, a dopiero czwarte Norweżki.
– Jeśli dobrze pamiętam, wsadziłam kijek między narty i upadłam. To nie jest miłe i przyjemne, jeśli taki błąd zdarza się właśnie na mistrzostwach świata. Winę biorę całkowicie na siebie – powiedziała Oestberg na mecie. Jeszcze przed upadkiem Norweżka straciła trzecią pozycję, ale – jak mówi – nie była daleko za rywalkami i wciąż wraz z partnerką z drużyny Maiken Caspersen Fallą mogła walczyć o złoto.
Trener reprezentacji sprinterskiej Norwegii Roar Hjelmseth przyznał, że liczył na lepszy wynik. Co miał jednak powiedzieć na rezultat drużyny męskiej? W niej upatrywano murowanego faworyta do złota, a dla Pettera Northuga, którego w sobotnim skiathlonie zawiodła jego własna taktyka (zwykle do ostatniego odcinka biegł w grupie, później błyskawicznie przechodził do przodu – w Val di Fiemme na wyprzedzanie – jak mówił – zabrakło po prostu miejsca), miał to być pierwszy na tych mistrzostwach złoty medal.
Norweska drużyna odpadła jednak już w półfinale, bo na piątek zmianie niemal w miejscu stanął Pål Golberg. 22-latek tłumaczył się później na konferencji prasowej:
– Moje nogi nie chciały dalej biec. Od podbiegu walczyłem już tylko, by dojść do mety. Trudno mi spekulować dlaczego tak się stało. Po prostu nie wiem – powiedział Golberg, który nie zgodził się, że zjadł go stres.
– Przed biegiem spałem dobrze i czułem się pewnie stając na starcie – dodał Norweg, który ma świadomość, że ten występ może mu być długo pamiętany w ojczyźnie. Norweskie media przypomniały podobny przypadek sztafety… Szwedzkiej – sprzed 10 lat, także z mistrzostw w Val di Fiemme, kiedy prowadzącego Joergena Brinka w zupełnie innym tempie w końcówce biegu „objechali” Norweg Thomas Alsgaard i Niemiec Axel Teichmann.
Ale i Norwegowie mieli całkiem niedawno podobną historię – w 2007 r. w Sapporo w sprincie drużynowym upadł Tor Arne Hetland, grzebiąc szanse na złoto (partnerem był wtedy także Petter Northug).
Hetland przyznał, że takie wydarzenie zostawia ślad w psychice zawodnika, a w Norwegii, gdzie presja jest wyjątkowa, do Golberga może przytknąć łatka na całe życie.
– Pamięta się to do końca życia. Takie doświadczenie wzbogaca w długim terminie, ale zaraz po nim czujesz się po prostu fatalnie – powiedział Hetland, który jest jednak pewny, że jego młodszy kolega szybko się otrząśnie. Hetland, który obecnie trenuje Szwajcarów, nie umiał znaleźć odpowiedzi na pytanie, co stało się w niedzielę w Val di Fiemme.
Na koniec o Polakach.
Panowie nie przebrnęli eliminacji, a Maciej Staręga tłumaczył się na profilu FB: „Zastrzelcie mnie! Sory za słaby bieg – naprawdę dałem z siebie wszystko, ale mój organizm dzisiaj odmówił współpracy. Dzięki wielkie wszystkim za wsparcie. Wielkie ukłony dla naszych Pań ;)”.
Panie – w składzie Agnieszka Szymańczka-Sylwia Jaśkowiec – rzeczywiście spisały się lepiej, z czasem awansując do finału, ale tam – po potknięciu się Szymańczak – były tylko tłem i ostatecznie zajęły 9. miejsce.
Kamil Zatoński